Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy nie pisała do pani, dokąd jedzie?... — pytał szlachcić wzruszonym głosem.
— O tem nie wiem. Otrzymałam kartkę około dziesiątej wieczór, przez posłańca z banhofu kolei petersburskiej.
— Aha!... — krzyknął szlachcic, strzelając z palców.
— Mówiła pani — rzekła gniewnie panna Howard do Madzi — że pojechała na dworzec wiedeński?...
— Widziałam... — wtrąciła zarumieniona Madzia.
— Ona do mnie pojechała... do mnie, na wieś!... — wykrzykiwał Mielnicki. — W tej chwili jadę na kolej, a za parę godzin zobaczę się z panią Latter... Widocznie minęliśmy się w drodze...
Mówiąc to głosem przerywanym z radości, stary szlachcic biegał po gabinecie. Ręce mu drżały, na twarz wystąpiły sine rumieńce.
— Za parę godzin — powtarzał — za parę godzin...
— Polecam szanownemu panu mój interes — wtrącił adwokat przy konsystorzu.
— Ależ naturalnie! — odparł Mielnicki. — To najważniejsza sprawa... Daj-no mi acan dobrodziej swój adres...
Adwokat konsystorski z szybkością magika podał kilka swoich adresów.
— Niechże pan będzie łaskaw — wtrąciła panna Malinowska — prosi panią Latter, ażeby była zupełnie spokojna. Wszystko jest dobrze i będzie dobrze... Niech się nie śpieszy z powrotem i odpocznie na wsi.
— Bóg ci zapłać, kochana! — odparł szlachcic, gwałtownie ściskając ręce jej i jej towarzyszowi z krzywemi nogami, który kłaniał się potakująco.
— Tak, tak!... — dodał, przysuwając się, Zgierski. — Niech pani Latter odpoczywa jak najdłużej... Jej przyjaciele czuwają... Niech pan będzie łaskaw oświadczy, że powiedział to Zgierski, Stefan Zgierski... Przyjaciele czuwają!...
Zwracając się zaś do adwokata konsystorskiego, dodał: