Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj, ty... ty dzieciaku! — mówiła do Madzi. — Wiesz przynajmniej, co się dzieje z naszemi uczenicami? Jedne odrazu zapominają o lekcjach i jeżeli która jest bogata, albo ładna, używa życia. Inne uczą się dalej, powtarzają lekcje, pamiętają, a wszystko poto, ażeby, jak my, zabijać czas i zawracać głowy dorastającym dziewczętom... Ależ człowiek nie poto żyje!
— Ja cię nie rozumiem, Joasiu — rzekła Madzia, naprawdę nie pojmując, o co chodzi jej koleżance.
Panna Joanna, wzruszając ramionami i rysując parasolką kółka na podłodze, mówiła:
— Żyjesz tu jak w klasztorze, albo w więzieniu, więc nie wiesz, co się dzieje na świecie. A że nie wiesz, więc kwasisz się robotą, z której nikomu nic nie przyjdzie. Tymczasem na świecie jest tak: że pracować, słuchać innych, dogadzać wszystkim, muszą tylko głupi mężczyźni i brzydkie kobiety. Ale mądry mężczyzna wyszukuje sobie ładnej kobiety i bawią się... Ładnie mieszkają, smacznie jedzą i piją, elegancko ubierają się, wieczorem idą na bal czy do teatru, a na lato wyjeżdżają zagranicę, w góry albo nad morze... Ach, gdybyś wiedziała, jak inaczej wygląda świat, kiedy się nie ma kłopotów, i jaki weselszy, jaki lepszy jest człowiek, kiedy się nie martwi...
Madzia zarumieniła się i spuściwszy oczy, odparła:
— Nie masz chyba powodu cieszyć się ze swojej karjery...
— Ja?... — przerwała zdziwiona Joasia. — Cóż mi to złego?... Jestem lektorką u jednej staruszki, mam trzysta rubli rocznie, wszystkie wygody, mnóstwo prezentów...
— Więc pracujesz.
— I... niebardzo!
— A... ale co mówili o tobie...
— O mnie?... Aha, już wiem!... — zawołała Joasia, parskając śmiechem. — Niechby mi się każda plotka tak opłaciła...