Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ona jeszcze pani Latter mówiła, że usunie się z pensji na Wielkanoc.
— Ale pani Latter wróci?... — szepnęła Madzia, lękliwie patrząc na nową przełożoną.
Panna Malinowska podniosła brwi.
— Alboż to ode mnie zależy?... — odparła. — Wyjazd był niepotrzebny... bardzo...
Będę szczerze zadowolona, jeżeli skutkiem tych zajść nie stracimy połowy uczenic...
Madzia zrozumiała, że los pani Latter jest już zdecydowany.
Późnym wieczorem przeprowadzono Madzię do pokoiku panny Howard. Nie zapalając lampy, usiadła w oknie, skąd rozlegał się szeroki widok na Pragę, i... marzyła.
Chciała myśleć o tem, że jutro wyjeżdża do domu, a pojutrze zobaczy rodziców i Zochnę. Chciała cieszyć się, ale — nie mogła; bo świeże wrażenia opanowały jej duszę, bo wszystko w tem mieszkaniu przypominało panią Latter.
Pod pokoikiem, w którym obecnie siedzi, jest sypialnia pani Latter. Gdzie ona teraz?... Tam, gdzieś, za rojem płomyków na Pradze, nawet dalej, aż za tym paskiem horyzontu, gdzie światła ziemskie stykają się z gwiazdami nieba. Czy podobna, ażeby pani Latter nie było na dole, w jej pokoju, w którym tyle lat przemieszkała?... Słychać jakiś szmer... Może wróciła?... Nie, to mysz gryzie pod podłogą.
— Ach, jak to męczy — szepnęła Madzia — myśleć wciąż o jednem i tem samem!...
I postanowiła myśleć o czem innem, choćby o przeszłości. Rok temu była jeszcze dzieckiem, a gdy jej mówiono, że każdy człowiek powinien „zastanawiać się“ nad sobą i nad tem, co go otacza, jeszcze nie rozumiała, co to znaczy: zastanawiać się?
Ale od pół roku poczęła zastanawiać się nad położeniem pani Latter, nad Helenką, nad Adą, panem Kazimierzem,