godzin musi czekać, więc znowu przypomniała sobie panią Latter.
Zamknąwszy oczy, widziała wszystkie osoby, które odegrały jakąś rolę w ostatnich wypadkach. Zdawało jej się, że patrzy na operę, w której występują jej bliscy znajomi, ubrani w piękne kostjumy teatralne.
Oto pani Latter w amarantowej sukni, z brylantami w kruczych włosach. „Ach, jak jej do twarzy!...“ — myśli Madzia. — A oto Helenka w sukni koloru wody morskiej, nakrapianej złotemi i srebrnemi blaszkami... A oto pan Kazimierz w białym atłasowym kostjumie jak Raul z Hugonotów.
„Zaraz!... — myśli Madzia. — Jest sopran, kontralt i tenor; trzeba im dodać basa...“
I wnet ukazuje się bas — gruby Mielnicki, w czarnym, nieco poplamionym surducie.
„Jakie to zabawne!“ — myśli Madzia, wpatrując się w swoje figury, stojące rzędem, jak na scenie, z podniesionemi rękoma.
„Amarantowy, zielonawy, biały kostjum... Ach, jak im ładnie!...“
Nagle stojący w jednym rzędzie zaczynają się rozpływać. Znikła pani Latter, Hela, pan Kazimierz i Mielnicki; przez chwilę robi się czarno, a po chwili na tem tle zarysowuje się spokojna fizjognomja panny Malinowskiej i poza nią widać szary tłum: wylęknionego piekarza z rachunkiem, czerwonego rzeźnika, który wywija pięściami, Stanisława z trzepaczką i dywanikiem, pannę Martę, która załamuje ręce...
Teraz kolejno, w coraz prędszem tempie, zmieniają się w sennych oczach Madzi dwa obrazy. To widać panią Latter w amarantowej sukni, Helenkę w zielonawej, pana Kazimierza w białym atłasowym kostjumie, jak z podniesionemi rękoma coś mówią, czy śpiewają. To znowu ich grupa znika, a na jej miejscu pokazuje się — panna Malinowska w szarej
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.