przypominała sobie, że Helenka oddawna jest zagranicą, i że to ona sama dziś wyjeżdża, niewiadomo dokąd.
Sala pierwszej klasy, już oświetlona, była pustą. Gdy wyszedł posługacz, panią Latter ogarnęła trwoga: znowu bowiem ściany zaczęły wyginać się w jej oczach, podłoga chwiała się pod nogami, a ją samą otoczył tłum widziadeł... Była pomiędzy niemi Helenka z prześlicznym bukietem od Solskiego, Kazio obok Ady Solskiej, zawinięta w futro ciotka Solskich, piękny pan Romanowicz, słowem — ci wszyscy, którzy w zimie odprowadzali Helenkę.
Im więcej poznawała osób, tem mocniejszy strach ją ogarniał. Zdawało jej się, że lada chwilę wejdzie tu cuchnący Żyd, Fiszman, który zacznie opowiadać zebranym, że pan Kazimierz Norski wystawia weksle, poręczane przez jego matkę, panią Latter.
Ściany i podłoga sali chwiały się coraz gwałtowniej, i pani Latter znowu uczuła niepokonaną chęć ucieczki. Uciekać!... uciekać gdzieś, jak najdalej od tych miejsc i od tych ludzi... jechać!... jechać jak najprędzej, gdyż sam ruch mechaniczny, turkot kół, zmiana widoków — uspakajały jej poszarpaną duszę.
Wybiegła z sali na korytarz i spotkawszy woźnego, spytała, kiedy odchodzi pociąg.
— Dziewięć dwadzieścia — odparł woźny.
— Dlaczego tak późno?... — zawołała pani Latter i poszła w głąb korytarza, czując, że gotowa rzucić się na woźnego i z płaczem pytać go, dlaczego tak późno odchodzi pociąg.
„Dwie godziny czekać!... — myślała z rozpaczą. — Przecież ja tu umrę...“
Wtem machinalnie padł jej wzrok na wielki arkusz, przylepiony do ściany, z napisem: Droga żelazna warszawsko-petersburska.
Pani Latter oprzytomniała.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/296
Ta strona została uwierzytelniona.