Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

„Droga petersburska... — mówiła sobie. — Małkinia... Czyżew... Ależ tam mieszka Mielnicki... Poco ja tu przyjechałam?... To tam trzeba jechać... do niego... Tam moje ocalenie, zdrowie, spokój, u tego jedynego człowieka, któremu ufać mogę...“
I z fonograficzną dokładnością przypomniały się jej słowa starego szlachcica:
„Pluń na pensję!... Nie zechcesz być moją żoną, możesz być jednak panią domu i gospodarstwa, które potrzebuje kobiecej ręki... To, co powiedziałem, warte jest przysięgi i nie zmienię słowa, tak mi, Boże, dopomóż...“
Pani Latter wróciła energja. Kazała woźnemu wynieść torbę i zawołać dorożkę. W parę minut później jechała na dworzec petersburski.
— Warjatka, czy co?... — rzekł woźny do posługacza.
— Iii... może jaka obca... Pewnie zapomniała czego — odparł posługacz.
Około ósmej była już na Pradze; we dworcu spytała posługacza: kiedy odchodzi pociąg?
— Kwadrans po jedenastej.
Dreszcz ją przebiegł.
— Trzy godziny czekać — szepnęła.
Na myśl o Mielnickim przypomniała sobie, że ma jego wino. Więc przeszła do sali trzeciej klasy i ukrywszy się w kącie, wypiła kieliszek.
— Już nie wiem, który dziś... — rzekła, czując jednak, że jest rzeźwiejsza.
Męczyła ją potrzeba ruchu: chciała gdzieś iść, czy jechać, byle nie stać w miejscu; a oddałaby resztę życia, gdyby już mogła znaleźć się w domu Mielnickiego. Ten człowiek był dla niej jak Mojżeszowy wąż miedziany, którego spojrzenie miało ją uzdrowić.
Zostawiwszy torbę pod opieką służby, wyszła przed dworzec, kierując się w stronę mostu i Warszawy, w której już