Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

zapalono światła. Patrzyła na Wisłę ku temu domowi, gdzie była jej pensja, i przypomniała sobie ów wieczór październikowy, kiedy z okna gabinetu spoglądała na Pragę. Słońce wówczas zachodziło i oblewało ziemię rudo-żółtawem światłem, na którego tle było widać dym odjeżdżającej lokomotywy. Myślała wtedy, że rude światło jest szkaradne i że szkaradną jest ta odjeżdżająca lokomotywa, która przypomina, że wszystko mija na tym świecie, nawet powodzenie.
I otóż jej powodzenie minęło! Już ona sama jest nie po tamtej, ale po tej stronie Wisły, czy Styksu; już nie patrzy z wysokości swoich apartamentów na Pragę, ale tuła się między budynkami. I już wznoszą się czarne kłęby dymu nad tą lokomotywą, która ją na nieznany brzeg wyrzuci.
Niedawniej jak przed pół rokiem, tam na górze, gdzie w tej chwili ktoś przenosi lampę (kto to może być: Madzia, czy panna Howard, może Stanisław?...), pół roku temu sama jasno określiła swoje położenie i przyszłość. „Na pokrycie mniejszego długu zaciąga się większy dług, potem jeszcze większy, więc w rezultacie musi się to wszystko skończyć“ — myślała wówczas; a dziś — spełniło się. Skończyło się w ten sposób, że ona nie ma nic: ani władzy, ani majątku, ani domu, ani dzieci, ani męża — no, nic. Jest istotą wyrzuconą poza obręb społeczeństwa jak pies, który zgubił pana.
— Doskonale — szepnęła. — Ale co się stanie z pensją?... Bo przecież ja tam nie mam poco wracać... Jutro po całej Warszawie rozejdzie się wieść, że uciekłam...
Szybko zawróciła ku dworcowi, a znalazłszy się tam, kazała podać papier i kopertę i napisała list do panny Malinowskiej, oddając jej pensję pod opiekę i nadmieniając o pieniądzach, które zostawiła w biurku. Nawinął się jakiś spóźniony posłaniec, więc powierzyła mu list na los szczęścia, nie żądając numeru, nawet nie patrząc, jak ten człowiek wygląda.
„Skończone... wszystko skończone!...“ — myślała, czując, że jednak jest trochę spokojniejsza.