ona także nędzna i bezdomna, nie ma jednak przy sobie dzieci. I że może właśnie w tej godzinie Helenka pływa z eleganckiem towarzystwem po kanałach weneckich, a Kazio — może gdzieś podpisuje weksle jej nazwiskiem. Oni tam bawią się, a ona cierpi, cierpi jak całe piekło potępieńców...
— Szczenięta!... — szepnęła. — Ale dobrze mi... takie sobie wychowałam...
I uczuła nienawiść.
Zadzwoniono: pasażerowie zaczęli tłoczyć się do wyjścia. Pani Latter zapuściła woalkę i pochwyciwszy torbę, ostrożnie wymknęła się do wagonu trzeciej klasy.
Jeszcze pamiętała, że po wielu dzwonieniach i świstaniach pociąg ruszył. Mignęło kilka latarń, zamajaczył szereg wagonów... potem już nic...
Lecz po chwili (przynajmniej tak jej się zdawało) zbudzono ją i zażądano biletu.
— Mam bilet do Małkini — odparła.
— To też właśnie odda go pani, bo już minęliśmy Zieleniec.
Wzruszyła ramionami i oddała bilet, nic nie rozumiejąc; gdy zaś zostawiono ją w spokoju — wpadła w letarg.
Lecz po chwili znowu ktoś ją zaczepił, mówiąc:
— Pani miała bilet do Małkini.
— Tak.
— Więc dlaczego pani nie wysiadła?
— Przecież dopiero wyjechaliśmy z Warszawy... — odpowiedziała zdumiona.
W wagonie ten i ów począł się śmiać... Przyszedł jeden konduktor, drugi, naradzali się. Wkońcu kazano pani Latter zapłacić trzydzieści kopiejek i powiedziano jej, że wysiądzie w Czyżewie.
Znowu zapadła w letarg i znowu ją zbudzono. Ktoś wziął ją za ramię i wyprowadził z wagonu, ktoś inny podał torbę, zdaje się nawet, że ten człowiek, który z rodziną jechał do
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/301
Ta strona została uwierzytelniona.