W tej cliwili wóz stuknął o kamień i zatrzymał się przed karczmą, gdzie stało kilka fur i gromadka rozmawiających ludzi.
Pani Latter ocknęła się, spojrzała wokoło i usiłując skupić rozpierzchnięte myśli, zapytała:
— Co to jest?
— A przewóz jest — odparł furman. — Ino dziś w nocy woda wylała i prom zerwało.
Pani Latter przy pomocy chłopa i karczmarki wysiadła z wozu, rumieniąc się za swój ekwipaż i za otoczenie, w jakiem ją los postawił.
„Szalona jestem! — pomyślała. — Rzucać pensję... tułać się po karczmach...“
Była dziesiąta rano. Pani Latter zapłaciła chłopu należność i zawstydzona patrzyła na odrapaną karczmę, na wózki i ludzi stojących wśród błota, a nadewszystko na ten czerwony dach, który między nagiemi drzewami majaczył po drugiej stronie rzeki.
„Poco ja tu przyjechałam nieszczęśliwa?...“ — myślała.
„A jeżeli Mielnicki zdziwi się i powita mnie jak obcą?... Przecież to obcy człowiek!...“
Zwróciła się do karczmarki, już trzymającej jej torbę, i spytała:
— Pan Mielnicki tam mieszka?
— Zara za rzeką.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/307
Ta strona została uwierzytelniona.
XXXIV.
CO MOŻNA SPOTKAĆ NA DRODZE.