Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 01.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

I rozkrzyżowawszy ręce, rzuciła się w rzekę.
Uderzenie i przejmujące zimno otrzeźwiły ją. Nie rozumiała, gdzie jest, lecz czuła, że tonie. Rozpaczliwym ruchem wydobyła się na powierzchnię wody i krzyknęła:
— Dzieci moje...
Nurt ją porwał i rzucił na dno. Przez chwilę brakło jej tchu, serce zaczęło bić jak dzwon pęknięty, i to była najprzykrzejsza chwila. Wnet jednak ogarnęła ją tak wielka apatja, że nie chciało jej się nawet ręką poruszyć. Zdawało jej się, że nieznane siły wynoszą ją na ocean bez dna i granic, a jednocześnie — że budzi się ze snu przykrego. W mgnieniu oka przedstawiło się całe jej życie, które było tylko kroplą w bezmiarze jakiegoś pełniejszego i rozleglejszego życia.
Zaczęła sobie przypominać coś, czego nigdy nie widziała na ziemi, i opanowało ją zdumienie.
„Więc to tak...“ — pomyślała.
Uczuła pod ręką gałąź, ale już nie chciała jej schwycić. Natomiast otworzyła oczy, gdyż zdawało jej się, że przez warstwę żółtawej wody zaczyna patrzyć na inny świat, wolny od trosk, zawodów, nienawiści...
W kilka minut, po tamtej stronie rzeki, człowiek, z którym rozmawiała pani Latter, i jakiś drugi przyszli z wiosłami. Zaczęli przypatrywać się, wołać; wreszcie powoli odwrócili leżące czółno, zepchnęli na wodę i przepłynęli na tę stronę.
— Uwidziało ci się — rzekł drugi człowiek. — Tu przecie niema nikogo...
— Ale, uwidziało mi się!... Przecie mi rubla obiecywała... — odpowiedział pierwszy.
— Pewnie jej żal było rubla i wróciła do karczmy... A to co?...
Spostrzegli na brzegu parasolkę. Szybko przymocowali czółno do krzaków i wysiadłszy, zaczęli obaj oglądać się niespokojnie. Ale choć na wilgotnej ziemi, pokrytej zeszłoroczną trawą, znać było ślady trzewików, osoby nie znaleźli.