Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

No, i jest dobrze, tylko te okropne sny!...
Drzwi salonu skrzypnęły, i Madzia usłyszała rozmowę:
— Wino doskonałe, proszę pani dobrodziejki, maślacz... Eisenman przysiągł, że tylko dla państwa oddaje za trzy ruble butelkę — mówił męski głos.
— Dla pana, nie dla nas — odpowiedziała matka Madzi. — Pozwoli pan, że zwrócę...
— Cóż tak pilnego, pani dobrodziejko?... Owszem, byłoby mi bardzo przyjemnie...
Madzia otworzyła oczy, ażeby zobaczyć owego mężczyznę, lecz zobaczyła tylko matkę, która na palcach podeszła do komody i wydobyła portmonetkę. W smudze światła od ogrodu Madzia poznała swoją portmonetkę.
„Pewnie mama nie ma drobnych“ — pomyślała Madzia.
— Wyda mi pan z dziesięciu rubli? — zapytała matka.
— Służę pani dobrodziejce. Chociaż byłoby mi przyjemnie, gdybym miał zaszczyt ofiarować pannie Magdalenie... — mówił cicho mężczyzna, stojący za drzwiami. — Więc już po przesileniu?... Co za szczęście!... Wczoraj byłem w kościele i całą mszę modliłem się na intencję...
Madzia usłyszała szelest banknotów, szastanie nogami, zamykanie drzwi.
Mężczyzna odszedł.
— Także amator! — szepnęła matka, stojąc nad łóżkiem.
Madzia odgadła, że matka wpatruje się w nią; lecz że przed chwilą jej oczy same zamknęły się, więc nie miała siły ich otworzyć. Uczuła delikatny pocałunek na czole i znowu usnęła.
Od tej pory Madzię opuściły straszne wizje, choć usypiała po kilka razy na dzień. Teraz jej sen bywał tak głęboki i nagły, że niekiedy, obudziwszy się, chciała dalej ciągnąć rozmowę, zaczętą przed paroma godzinami.
Każde przebudzenie było dla niej niespodzianką; najzwyklejsze rzeczy wydawały się czemś nowem, jakby dopiero co