stów. Tymczasem zajechał wózek z damą, która już przypatrywała się Madzi przez binokle ze złotą rączką.
— Co za gość!... co za gość!... — zawołała doktorowa, biegnąc naprzeciw.
Wózek stanął obok Madzi, pan Krukowski zaś, pięknie skłoniwszy się, podał rekonwalescentce koszyczek, pełen konwalij i fiołków.
— Jakżem szczęśliwy, że widzę panią zdrową! — rzekł pan Krukowski i czule pocałował Madzię w rękę.
— Ładna, ładna!... — mówiła, krzywiąc się i lornetując Madzię, dama w wózku. — Powinnam była czekać, aż pani do mnie przyjdziesz, panno... panno...
— Magdaleno — wtrącił Krukowski.
— Ale Ludwik tak na mnie nalegał, tak ciągle wspomina o pani...
— Siostruniu!... — jęknął pan Ludwik.
— Czy nie mówię, że ładna?... — przerwała mu niecierpliwie siostra. — Twarzyczka w stylu... w stylu...
— Rafaelowskim — szepnął brat.
— Murylowskim — poprawiła siostra. — Ale i ta cię znudzi jak inne...
— Siostruniu!... — wybuchnął brat, a zgromiony spojrzeniem, uciekł do pokoju szachistów.
— Pani miała tyfus? — zaczęła dama na wózku, obracając lornetkę — ciężka choroba, ale nie to, co moja... Od sześciu lat nie mogę zrobić kroku o własnej mocy, przykuta do miejsca, zależna od ludzkich kaprysów. I gdyby nie ojciec pani, może już doreszty straciłabym władzę w rękach i nogach, a nawet życie, co, jak sądzę, nie wywołałoby wielkiego zmartwienia... Pani doktorowo, czy nie mogłabym prosić o szklankę wody z kropelką czerwonego wina?
— Może sodowej? — spytała matka Madzi.
— Owszem! — westchnęła dama. Gdy zaś zostały same z Madzią, rzekła:
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.