Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mogę!... zabiją mnie!... ach, znowu straciłam władzę!... — jęczała dama, biegnąc między doktorem i bratem, którzy szli wyciągniętego kłusa.
— Czcigodny pan doktór jest zanadto pobłażliwy — mówił młody człowiek do matki Madzi. — Za taką psotę Flajszman powinien był dostać rózgi...
— Za co? — zdziwiła się Madzia, przecież te kamienie wyleczyły ciężko chorą...
— Eh, chorą!... — odezwał się młody człowiek, wzruszając ramionami. — Ona zdrowsza od nas obojga... — Pani pozwoli, że się przypomnę: Miętlewicz — mówił z ukłonem — właściciel kantoru do załatwiania interesów obywatelskich. Sam sobie wszystko zawdzięczam: nie mam bogatej siostry, któraby mnie utrzymywała i płaciła moje długi...
— Panie... panie... co też pan mówi? — wtrąciła zgorszona doktorowa, słysząc, że młody człowiek przypiął łatkę Krukowskiemu, i domyślając się powodów tej niechęci.
— Sam, wszystko sam... daję pani słowo — prawił pan Miętlewicz. — Powiedziałem sobie: ukształcę się — ukształciłem się...
Doktorowa cicho westchnęła.
— Powiedziałem sobie: rzucę powiat — rzuciłem powiat; zrobię majątek i — robię go... Ja, pani, cokolwiek postanowię — wykonam. Umiem być cierpliwy...
Madzia trochę pobladła i oparła się o krzesło; co widząc, matka przeprosiła pana Miętlewicza i wyprowadziła córkę do pokoju.
— Krukowski jest bardzo miły i dobry człowiek — mówiła do Madzi. — Uprzejmy, delikatny... podoba ci się, gdy go bliżej poznasz...
Ale Madzia była tak znużona, że w tej chwili nie obchodził jej ani Miętlewicz, ani Krukowski, ani nawet jego cudownie wykurowana siostra.
Tymczasem eks-paralityczka, ciągniona przez doktora