Madzia ocknęła się. Stały z matką na cmentarzyku obok wielkich drzwi. Procesja wróciła do kościoła, ludzie zaczęli się rozchodzić. Pan prowizor, dwaj sekretarze, dependent rejenta i inna, mniej znaczna młodzież, opierając się na laskach i parasolach, przypatrywała się pannom i szeptem robiła uwagi. Opodal stał posępny blondyn w pocztowym uniformie, czekając na kogoś.
Madzia już nie bała się tych panów, nawet nie raziły jej natrętne spojrzenia. Co ją to mogło obchodzić! ona przecież zakłada szkółkę elementarną, chce zapewnić byt sobie i rodzicom, a tamci panowie niech patrzą, niech się naigrawają z niej.
„Jestem przecie kobietą samodzielną!“ — pomyślała, z wdzięcznością przypominając sobie pannę Howard, która tyle pracy wkładała w to, ażeby zrobić kobiety istotami samodzielnemi.
Nadszedł ojciec, który wciąż z panem Krukowskim prowadził eks-paralityczkę.
— Luciu... doktorze... zmiłujcie się!... Czuję, że nie zrobię już ani kroku... Zupełnie straciłam władzę...
— Nie, kochana pani, musisz dojść o własnych siłach do domu — odpowiedział doktór.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.
IV.
SERCA ZACZYNAJĄ FERMENTOWAĆ.