Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

dzię. — Niech żyje emancypacja, prawda?... — szepnęła jej do ucha.
W tej chwili panny usłyszały szelest za parkanem, jakby ktoś przedzierał się przez krzaki. Zalękniona Madzia obejrzała się i przez szczelinę między deskami zobaczyła błyszczące oko.
— Tam ktoś jest... — szepnęła panna Eufemja, wieszając się u ramienia Madzi.
— Pewnie chłopcy, co kamieniami rzucają...
— Nie, proszę pani — odezwał się stłumiony głos z za parkanu. — Są dwa listy do panny Magdaleny i... i jeden do panny Eufemji — dodał głos, w którym czuć było drżenie.
Przez szczelinę parkanu wysunęły się dwa listy.
— Cynadrowski!... — szepnęła panna Eufemja do ucha Madzi, blednąc i rumieniąc się.
— Ten... oddam tylko pannie Eufemji — mówił głos z za parkanu.
Panna Eufemja gorączkowo schwyciła trzeci list.
— Co za szaleństwo — rzekła — pan mnie zgubisz!...
— Niech mi pani przebaczy, ale — jestem bardzo nieszczęśliwy... — odparł głos. — Już odchodzę...
Obie panny, blade, drżały jak w febrze.
— Czy kto nie widział z altanki?... — odezwała się panna Eufemja.
— Klomb zasłania... — odparła Madzia. — Ale cóżto za dziwny człowiek!...
— Skąd ten list do mnie? — mówiła panna Eufemja. — Marka jest... pieczątka... Boże! jak ja muszę być zmieniona... Gdyby teraz przyszła mama, wszystkoby się wydało.
— Idźmy stąd — rzekła Madzia.
Podała rękę pannie Eufemji i chyłkiem, wzdłuż parkanów, okrążywszy dom, wprowadziła ją do swego pokoiku. Ponieważ w altanie major strasznie krzyczał, domagając się poprawki i twierdząc, że nie miał zamiaru brać wieży, Madzia