ona była za kopiejkę, czy za dziesięć kopiejek. Może, nieustannie tracąc przytomność z miłości, upadł mi jaki list na ziemię, a Josek, albo który pocztyljon, wymiótł ze śmieciami. Ale ja nigdy nie pokalałem w żaden sposób mego honoru, bo wiem, com winien memu nazwisku i Tobie, Bóstwo empiryjskie...“
— Biedny chłopak!.... — wtrąciła Madzia.
— Błazen, powiedz... Jak on śmie przemawiać do mnie w podobny sposób?...
— Ale jak on cię kocha...
— Kochać wolno — odparła gniewnie panna Eufemja. — To mój los, że wszyscy szaleją... Ale pisać do mnie tak poufałym tonem... Więc on naprawdę myśli, że — ja zwróciłam na niego uwagę?...
— Sama mówiłaś, że odpowiadasz mu na ukłony.
— Ach, tak!... Raz nawet rzuciłam mu zeschły listek... Ależ to jałmużna — i on tak powinien ją przyjmować...
Madzi zrobiło się trochę przykro za biedaka, który lepiej umiał kochać, aniżeli oświadczać się. Nie odpowiedziała, tylko zaczęła otwierać swoje listy.
— A, od panny Malinowskiej!... — mówiła, przebiegając list oczyma. — Ach, od Ady Solskiej... Jest w Zurychu... Moja złota Adziula!...
— Czy to ta miljonerka? — zapytała żywo zainteresowana panna Eufemja.
Zapukano do drzwi.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.