— Panienki, proszę na podwieczorek — odezwała się, wchodząc, doktorowa. — Czy to ładnie opuszczać gości?...
— Dostałam listy, mamo — odpowiedziała Madzia.
Panna Eufemja nieznacznie pociągnęła ją za rękaw.
— No, ale możesz odłożyć listy — rzekła matka — bo kawa ostygnie... Przyjechała siostra pana Ludwika...
Panny weszły do altanki, gdzie na stole, otoczonym gośćmi, stała kawa ze śmietanką, bułki domowego pieczenia, ser z kminkiem i kilka gatunków konfitur. Sparaliżowana siostra pana Krukowskiego przywitała się serdecznie z Madzią, chłodno z panną Eufemją i, widocznie prowadząc dalej rozmowę, rzekła:
— A poco on ma brać dzierżawę, czy starać się o jakąś służbę, jeżeli ma majątek? Ja pieniędzy nie zabiorę do grobu i tyle mu zostawię, że będzie mógł utrzymać żonę i wychować dzieci...
— Może siostruni podać cukier?... — wtrącił pan Krukowski, który wyglądał, jakgdyby go coś dusiło.
— Więc wyszlij go, pani, do Warszawy... Niech się chłopak rozejrzy... odżyje... — mówił major i zatopił towarzystwo w kłębach dymu olbrzymiej fajki.
— Ślicznie dziękuję majorowi za radę — odparła eks-paralityczka, odpędzając dym haftowaną chusteczką. — Pamiętam jego ostatnią wyprawę do Warszawy...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.
VI.
DWAJ KONKURENCI.