Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

i ulice o tyle podeschły, że już mogły na nich pokazywać się damy z towarzystwa, wysoko unosząc sukienki.
Wyszła i Madzia z domu; najpierwej oddała listy na pocztę, następnie poszła do domu podsędków.
— O nieba! — zawołała podsędkowa, okrągłym ruchem załamując ręce. — Ależ Femcia od pół godziny opuściła nas, mówiąc, że idzie do ciebie... Czy nie zedarzyło się jakie nieszczęście?...
Madzia z trudnością wytłomaczyła pani podsędkowej, że zapewne minęły się z Femcią w drodze i że niezawodnie Femcia czeka na nią w ich domu. Podsędkowa jednak nieprędzej uspokoiła się, aż Madzia przyrzekła, że sama odprowadzi pannę Eufemję na łono stroskanej matki.
— Bo widzisz, deroga Madziu — rzekła na pożegnanie podsędkowa — młode dziewczę jest jak delikatny kewiatek: lada silniejszy powiew wiatru może ją uszkodzić, a cóż dopiero złe języki... Dlatego zawsze na klęczkach bełagam Femcię, ażeby sama nie wychodziła do miasta... Z jej pięknością, z jej pozycją towarzyską... Bądź zderowa, najdroższe dziecię!...
Panna Eufemja istotnie była w domu Madzi, lecz chcąc prędzej spotkać się z nią, wyszła naprzeciw. Następnie zapragnęła odetchnąć świeżem powietrzem, dzięki czemu Madzia spotkała ją na drodze od poczty do rynku. Zapewne przypadkiem znalazł się i pan Cynadrowski, przed pocztą, bez czapki. Jedną rękę trzymał w kieszeni, drugą położył na sercu i z wyrazem niemego zachwytu spoglądał na piękną Eufemję, która z obawy przed mogącem trafić się błotem, odsłoniła cudne nóżki, ozdobione bardzo wysokiemi węgierskiemi bucikami.
Panny przywitały się serdecznie i zaczęły mówić obie razem:
— Wiesz, zamówiłam u Miętlewicza tapety do naszej pensji...
— A ja wysłałam prośbę do dyrekcji.