Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pocztą?... Trzeba było pójść ze mną, to ten pan... sekretarz prędzejby wyekspedjował.
— Byłaś na poczcie? — spytała mimowoli Madzia, szybko dodając: — Ach, Boże, powiedziałaś Miętlewiczowi o tapetach...
— Ale zaklęłam go, ażeby nie wspominał nikomu... ani słowa. Zresztą on pomyśli, że ja chcę ojcu zrobić prezent na imieniny. Gdzież pójdziemy: do mnie, czy do ciebie?... — zapytała panna Eufemja, zwracając się ku domowi doktora.
— Pójdziemy do nas — odpowiedziała Madzia — ale pierwej wiesz co?... Wstąpimy do jednego stolarza, którego tatko leczy, i dowiemy się: co będą kosztować ławki do naszej szkoły?
— Ach, tak... owszem... No, to idźmy do stolarza, choć ostrzegam cię, że na bocznych ulicach musi być straszne błoto — mówiła panna Eufemja, patrząc w ulicę, którą zwykle wydostawał się na miasto pan Krukowski. A po chwili tonem lodowatej obojętności dodała: — Cóż, nie był u was Krukowski?
— Nie.
— Aha!... Ojciec mówił, że pan Ludwik onegdaj cały dzień grał na skrzypcach tę barkarolę, którą dawniej oboje grywaliśmy. Przypomniały mu się piękne czasy...
— On kochał się w tobie? -— spytała Madzia, upatrując suchych miejsc na błotnistej uliczce.
— Czy kochał się! — odparła panna Eufemja. — Poprostu szalał, jak zresztą wszyscy... Ale że jest kapryśnik i lubi zwracać się do każdej nowej buzi, więc wzięłam go na próbę...
Madzi przyszło na myśl, że panna Eufemja niezbyt dokładnie określa swój stosunek do Krukowskiego, i zrobiło jej się przykro za przyjaciółkę. Lecz, nie chcąc jej posądzać, postanowiła zapomnieć o tem, co słyszała. Przyszło jej to bez