trudności, droga bowiem robiła się coraz błotnistszą, a panna Eufemja odezwała się:
— Moja kochana, my tu nie przejdziemy...
— O, widzisz, już jest domek stolarza... Przejdziemy przez to podwórko... — odparła Madzia, wbiegając za furtkę, która wisiała tylko na jednym haku.
— Boże!... Madziu, co robisz?... — zawołała panna Eufemja. — Ależ choćbym miała zostać przełożoną największej pensji, jeszcze nie poszłabym do niej po takich dziurach...
Domek stolarza był stary, porośnięty mchem na dachu, odrapany i tak zapadły w ziemię, że z ulicy można było wejść do wnętrza przez okno, niebardzo podnosząc nogę. W izbie rozlegał się rytmiczny chrzęst piły, stukanie młotka i jękliwy głos ośmioletniej dziewczynki, która na rękach huśtała paruletniego braciszka.
Na podwórzu, zawalonem deskami i zasypanem mokremi trocinami, przy małej studzience z żórawiem stał stolarz i rozmawiał z Żydkiem, którego chałat odznaczał się wypłowiałą barwą na grzbiecie, ciemniejszą na piersiach, a u dołu był zabłocony. Przez otwarte okno widać było świeżą trumnę, w którą wbijał kołki mizerny chłopak, mający dużo wiórków we włosach.
Madzia wstrząsnęła się, panna Eufemja zasłoniła chustką cudnej piękności nosek. Żydek i stolarz, odwróceni od panien, rozmawiali:
— ...Oddam panu Gwizdalskiemu osiem złotych, a sam wezmę resztę — mówił Żydek. — I tak będzie najlepiej, bo jeżeli pan Gwizdalski odbierze pieniądze, to ja nie zobaczę ani grosza.
— Kiedyż tak nie idzie — odparł stolarz. — Powiedz pan sam: do czego podobne, ażeby starozakonny odnosił trumnę katolicką? Przecie jabym rozgrzeszenia nie dostał.
— A za moje pieniądze dostanie pan Gwizdalski rozgrzeszenie?...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.