Los był dla niej życzliwy, tuż bowiem w rynku zesłał Miętlewicza:
— Ach, jak to dobrze, że pana spotykam!... Wie pan, mamy koncert: pana Sataniello i panny Stelli...
— Ho! ho!... — mruknął Miętlewicz, patrząc na nią z podziwem.
— Tak. Biorą od nas fortepian, tatko wyrobi salę refektarską... A pan, złoty panie, zajmie się urządzeniem...
— Koncertu?... — spytał Miętlewicz.
— Tak, kochany panie... Będę panu bardzo, ale to bardzo wdzięczna, jeżeli pan zajmie się ich koncertem...
Mówiła to tak ślicznym głosem, tak ścisnęła go za rękę, tak słodko spojrzała w oczy, że Miętlewicz poczuł zawrót głowy. Faktycznie zobaczył, że rynek zaczyna obracać się dokoła nich, od ręki prawej ku lewej, i że nawet w tym ruchu zachwiały się wieże kościelne.
— Zrobi pan to... dla mnie? — nalegała Madzia.
— Ja?... — rzekł Miętlewicz. — A czegóż nie zrobiłbym ja dla pani?...
I chciał, na dowód, porwać za kołnierz przechodzącego Żydka. Lecz opamiętał się i zapytał:
— Co pani każe?... Salę ozdobię... krzesła ustawię... mogę stać przy sprzedaży biletów... Ale ten Sataniello nie ma wiolonczeli...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/082
Ta strona została uwierzytelniona.
IX.
DZIAŁALNOŚĆ MADZI.