Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

ściśniętem sercem weszła do altanki i podniósłszy na starca oczy, pełne żalu, zapytała:
— Panie majorze, stało się ze mną coś okropnego, a ja nic nie rozumiem... Wszyscy się na mnie gniewają...
Majorowi zaświeciły oczy: wyjrzał z altanki, czy kogo nie widać, a potem — schwycił Madzię wpół i gorąco pocałował w szyję, mrucząc:
— Oj! ty... ty... figlarko!... Mogłabyś nie bałamucić przynajmniej mnie, starego...
Madzię ogarnęło nie dające się opisać zdumienie wobec tych ojcowskich karesów, w których nie było nic ojcowskiego.
— Ja bałamucę pana majora?...
— Naturalnie... rozumie się... Poco masz takie brzydkie oczy, które rzucają urok?... Poco te filutki nad czołem, albo — ta szyjka tak apetyczna?... To przecie wszystko pokusy na chłopców.
— Alboż pan major chłopiec?...
Starowina spojrzał na nią zdziwiony i — zmieszał się. Drżącemi rękoma zaczął poprawiać fajkę i rzekł:
— Chłopiec, nie chłopiec!... Trzeba mnie było widzieć, kiedym był podporucznikiem... Nie takie smarkate, jak ty, warjowały za mną. Ale dość tych głupstw. Czego chciałaś ode mnie?...
— Od onegdaj wszyscy mnie prześladują, i nie wiem, za co?... — odpowiedziała Madzia, mrugając oczyma.
— Nie wiesz za co!... A trzeba ci było urządzać koncert włóczykijom, którzy dziś mają jeszcze do ciebie pretensję, że popsułaś im interesa?...
— Bo oni byli tacy biedni...
— Biedni!... O sobie myśl, a nie o cudzej biedzie. A nie mogłaś to zaprosić podsędkowej do udziału w urządzaniu koncertu?... Podsędkowa, aptekarzowa, rejentowa — one u nas zajmują się spektaklami; nie trzeba im włazić w drogę.
— Nie śmiałam tych pań zapraszać... Nie myślałam, że