Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

chciałyby się fatygować, tem więcej, że... (tu Madzia zniżyła głos) oni przecież chodzili do pani podsędkowej, i nawet fortepianu im odmówiła...
— Spróchniała laweta! — mruknął major. — Zawsze niecierpiałem tej baby i jej Femci, której już całkiem przewróciło się w głowie... Ale... poco włóczysz się po oberżach?...
— Bo ja, proszę pana majora — szeptała Madzia — chcę tu założyć niewielką pensyjkę i szukam lokalu.
Major otworzył oczy i podniósł wgórę fajkę. Lecz widząc, że nadchodzi proboszcz z doktorową, wzruszył ramionami i rzekł:
— Pluń na wszystko!... będzie dobrze...
— Teraźniejsze panny — mówiła pani Brzeska, robiąc surową minę — same jeżdżą, same wychodzą do miasta, układają projekta bez wiedzy matek, a nawet zawierają znajomości, Bóg wie z kim...
— Emancypacja, pani dobrodziejko, emancypacja!... — odparł proboszcz. — Nieraz poza plecami rodziców robią się znajomości, które prowadzą do niestosownych małżeństw.
— Eh! — wtrącił major — nic tak niestosownego: panna podsędkówna i sekretarz pocztowy...
— Ale bez błogosławieństwa rodziców... — rzekł proboszcz.
— Madziu — odezwała się doktorowa — pan Miętlewicz czeka na ciebie w saloniku, znowu z rachunkami z tego koncertu, o którym chciałabym już nie słyszeć...
— A to dlaczego? — odezwał się major. — Wcale ładny był koncert...
Madzia skierowała się w stronę domu, myśląc:
„Co to znaczy?... Czyliżby o Femcię już oświadczył się Cynadrowski?... Tak przecież z niego żartowała...“
W saloniku, dokąd weszła Madzia, stał Miętlewicz, blady, z pliką papierów. Zwykle sterczące wąsiki ułożyły mu się poziomo; zato włosy miał bardziej najeżone.