Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewnie omylił się pan w rachunkach! — zawołała Madzia.
— Nie, pani... Ja tylko mamie powiedziałem, że przyszedłem z rachunkami, ale...
Głos mu się załamał, na twarz wystąpiły rumieńce.
— Panno Magdaleno — rzekł ciszej, ale stanowczo — czy to prawda, że pani wychodzi za Krukowskiego?...
— Ja?!... — wykrzyknęła Madzia, rumieniąc się bezporównania silniej, aniżeli jej interlokutor. — Kto panu to powiedział?...
— Cynadrowski — odparł desperackim tonem młody człowiek. — Zresztą wszyscy zauważyli na koncercie, że pan Krukowski zaniedbywał pannę Eufemję, a ciągle zwracał się do pani.
— Ach, więc ona o to gniewa się na mnie?... — rzekła Madzia, jakby do siebie. — Ale na jakiej zasadzie — dodała głośno — pan Cynadrowski opowiada takie rzeczy?...
— Musiał słyszeć od panny Eufemji...
— Ona z nim nigdy nie rozmawia! — zawołała Madzia.
— O!... — westchnął Miętlewicz. — Ale mniejsza o nich... Panno Magdaleno, prawdaż to, że pani wychodzi za Krukowskiego?...
— Co pan mówi?... — zdziwiła się trochę obrażona Madzia. Lecz Miętlewicz miał tyle smutku w oczach, że uczuła litość i rzekła:
— Ani myślę wychodzić za pana Krukowskiego i... za nikogo...
Miętlewicz schwycił ją za rękę.
— Czy tak?... — spytał z uniesieniem. — Nie żartuje pani ze mnie?... Niech pani powie...
— Ależ daję panu słowo... — odparła zdziwiona Madzia.
Miętlewicz ukląkł przed nią i namiętnie ucałował jej ręce. Potem szybko zerwał się i mówił:
— Bóg panią wynagrodzi... Gdyby pani potwierdziła te