stji koncertu wobec Madzi i wogóle, ażeby nie krępowała jej w niczem.
— Jest to panna dorastająca — mówił ojciec — dziecko rozumne i poczciwe, które nawet złożyło dowód, że potrafi pracować na siebie. Nie można więc zanudzać jej morałami. Niech ona w matce znajdzie przyjaciółkę, a nie surową dozorczynię.
Madzia o tem wiedziała, a czego nie wiedziała — domyślała się. Czuła, że między nią a matką stosunki zadrażniają się ostrzej niż kiedykolwiek, a nie wiedziała, co robić, ażeby tego uniknąć?
Trapiąc się podobnemi rozmyślaniami, Madzia dostała migreny. Drobny ten wypadek miał dobrą stronę: nieco ułagodził panią Brzeską, która, związując Madzi chustką głowę, pocałowała ją w czoło i rzekła:
— No, no, już dość... nie martw się. Tylko na drugi raz nie rób podobnych znajomości, ani urządzaj koncertów. Panienka w twoim wieku nie może się afiszować, bo ją pochwycą na języki.
W taki sposób zakończył się parudniowy niepokój Madzi, ale — nie na długo.
Doktorowa Brzeska, jakkolwiek sama ubrała córkę na koncert i cieszyła się z jej triumfu, miała jednak (w swojem przekonaniu) obowiązek gniewać się na Madzię. Zaraz bowiem na drugi dzień po koncercie doniesiono jej (i to z kilku stron), że — całe miasto jest wzburzone.
Czem wzburzone? na kogo? i z jakiego powodu? — o tem niebardzo wiedziała doktorowa i zresztą — było jej wszystko jedno. Jej wystarczał fakt, że Madzia należała do sprawy, która wzburzyła miasto, i że powszechny wybuch niezadowolenia mógł zwichnąć karjerę młodej panienki.
„Kto ożeni się z panną, na którą oburza się całe miasto?...“ — myślała pani Brzeska, pocieszając się nadzieją, że może Bóg odwróci nieszczęście i że — pan Krukowski za-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.