Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkiem bukiet Madzi, a następnie sprowadził do chorej proboszcza.
Paralityczka, zobaczywszy księdza, zlękła się: pomyślała bowiem, że jest naprawdę chora. Gdy jednak wesoły staruszek uspokoił ją, w nagrodę wysłuchała jego opowiadań o wczorajszym koncercie.
— Coto za zasługa przed Bogiem, pani dobrodziejko — mówił ksiądz — złożyć tyle pieniędzy na kościół a choćby wesprzeć takie biedactwo jak ci śpiewacy...
— Ale czy jegomość wie — przerwała chora — że ci państwo nie są małżeństwem?...
— Może być.
— I mimo to sypiają w jednym pokoju!... — dodała chora tonem najwyższego oburzenia.
Proboszcz machnął ręką.
— A przypomnijże sobie, dobrodziejko, że i my oboje spaliśmy w karczmie w jednej izbie, kiedy to nas burza zaskoczyła na odpuście... A co z tego?...
Eks-paralityczka otworzyła usta i opadła na poduszki. Argument wydał jej się tak silny, że z proboszczem już nie rozmawiała o koncertantach.
W ten sposób upłynęła druga doba po koncercie. Ku wieczorowi siostra pana Krukowskiego nie mówiła o skonaniu, ale zato bardzo dużo mówiła o kompromitacji i niewdzięczności brata. W nocy stan jej zdrowia pogorszył się: przyszło jej bowiem na myśl, że wiadomość o tem, iż jeden Krukowski koncertował z wędrownymi śpiewakami, może być wydrukowaną w gazetach.
Pod wpływem okropnej hipotezy obudziła brata i oświadczyła mu, że — jeżeli o jego hańbie napiszą gazety, ona nieodwołalnie umrze, a cały majątek zapisze na cele dobroczynne.
Lecz ranek (był to dzień trzeci) przyniósł nową kombinację. Gazety mogą przecież napisać, że utalentowany pan L.