mięta, egoistę i zazdrośnika, który mnie posądzał o romanse z pisarzem prowentowym... A co ja miałam z Ludwikiem!... Bóg jeden wie, ile kosztowały mnie jego karty i kuracje... Był to koń stepowy, a przecież i jemu dałam radę, bo kobieta musi kierować mężczyzną, jeżeli oboje nie mają zginąć.
Wszystkie zaś triumfy zawdzięczam nietylko samodzielnemu charakterowi, ale i taktowi, który bronił mnie od niewłaściwych stosunków... Emancypacja!... Nowy to wyraz, ale rzecz dawna jak świat: kobieta powinna być panią domu, oto jest emancypacja. Taka zaś, która wdaje się z aktorami i naraża się na ludzkie obmowy, nie będzie nigdy panią. Cała nasza siła tkwi w naszej niewinności, w tem, że mamy prawo, codzień i co godzinę, mówić mężom i braciom: jesteś hultaj, przeniewierca, włóczęga, a ja — pilnuję domu, jego czci, i jestem czysta jak łza...
— Ale, proszę pani, cóżto złego urządzać koncert?... — szepnęła Madzia.
— Naprzód do koncertów jesteś za młoda, a potem, cóżto za ludzie ci aktorzy?... Ich towarzystwo mogłoby skompromitować nawet... mnie!... Przecież oni, nie będąc małżeństwem, sypiali w jednym pokoju...
— To nieprawda!... — zawołała Madzia, ostro zwracając na eks-paralityczkę oczy, w których, obok wielkiego zuchwalstwa, błyszczały łzy hamowane.
— A ty skąd wiesz, że nieprawda? — wybuchnęła zdumiona chora.
— Widziałam. W ich pokoju było tylko jedno łóżko...
Gniew nagle opuścił chorą damę. Klasnęła w ręce i odparła bardzo spokojnym tonem:
— Jezus, Marja... moja Madziu, jakażeś ty głupia!...
Madzia rozpłakała się i wstając z ławki, rzekła:
— Aaa... dziękuję pani... Aaa!... nigdy nie spodziewałam się usłyszeć od pani takiego wyrazu... Aaa!...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.