Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

Eks-paralityczka żywo podniosła się i schwyciwszy oburącz Madzię za głowę, poczęła ją całować.
— Moje dziecko, przepraszam cię, ale... nigdy nie słyszałam nic podobnie naiwnego... Gdybyś była mężatką, rozumiałabyś, że właśnie ta okoliczność najbardziej ich potępia... Ale jesteś jeszcze tak naiwna, że wstydzę się dawać ci objaśnienia.
— Pani zupełnie fałszywie mnie sądzi... ja wcale nie jestem taka naiwna... O nie!... — mówiła rozdrażniona Madzia.
— Jesteś, kochanko, jesteś... — powtarzała chora dama, okrywając ją pocałunkami. — To właśnie stanowi twój największy wdzięk: znam się na tem, bo przecież i ja byłam w twoim wieku... Nie wiem, doprawdy, czem sobie ten birbant Ludwik na taką nagrodę u Pana Boga zasłużył...
— Proszę pani, ja do tego namówiłam pana Ludwika, ja... Nic nie chcę taić... Gdyby nie ja, pan Ludwik nie grałby na koncercie...
— Złote, kochane dziecko!... No, dajmy spokój koncertowi i tym aktorom, bo już widzę, że nie dogadamy się, pomimo twego doświadczenia — mówiła, śmiejąc się, chora dama.
Po tej uwerturze eks-paralityczka chciała przejść do sprawy głównej i napomknąć Madzi, że jej ukochany brat, pan Ludwik Krukowski, lada dzień, jeżeli nie lada godzinę, oświadczy się o nią. Ale Madzia była zachmurzona, a chora dama tak wrażliwa, że pomyślała:
„Cóż ta smarkata będzie grymasić?... Widzicie ją!... Że jej powiedziałam parę słów prawdy, to zaraz obraża się. O, moja panno, jeżeli chcesz usłyszeć o szczęściu, jakie cię spotka, musisz do mnie przyjść w innym humorze...“
Więc i ona zasępiła się, co widząc, Madzia pożegnała chorą damę. Gdy już była w sieni, dama zawołała:
— Madziu, proszę cię...
— Co pani każe? — zapytała Madzia tonem tak chłodnym, że rozdrażnienie eks-paralityczki wzmogło się.