Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdejmij prędko kapelusz... — rzekła doktorowa drżącemi ustami. — Krukowski oświadczył się o ciebie...
Madzi zabrakło tchu i rozszerzyły się źrenice.
— Co?... — zapytała.
— Nic. Wejdź.
Lekko popchnęła ją do saloniku, gdzie obok fotelu stał pan Krukowski w popielatych spodniach, z kwiatkiem w tużurku, z podsiniałemi oczyma i włosami czarniejszemi niż zwykle. Wąska jego ręka w popielatej rękawiczce machinalnie szarpała tasiemkę, na której niespokojnie kręcił się monokl.
— Niech ona sama panu odpowie — rzekła do pana Krukowskiego doktorowa.
— Pani, w ręku twem spoczywa szczęście mego życia — odezwał się z ukłonem pan Krukowski. Nieznośna zaś pamięć podszepnęła mu, jeszcze przed dokończeniem tej wzruszającej formuły, że powtarza ją po raz dziewiąty w życiu.
Madzia patrzyła na niego blada; ale rzeczywiście nic nie rozumiała. Była zdumiona, gdyż pod wpływem chwilowego osłupienia przemknęło jej przez myśl, że pan Krukowski — oświadcza się... o matkę.
— Najwyższem marzeniem mojem, a wyznam, że i najśmielszem jest... otrzymać rękę pani... — mówił niewyraźnie pan Ludwik i znowu ukłonił się.
Madzia milczała. Była już do pewnego stopnia przygotowaną na ten honor, lecz mimo to, usłyszawszy oświadczyny pana Krukowskiego, myślała, że szaleje. Wstręt, obawa i rozpacz — oto uczucia, jakich doznała w tym najpiękniejszym momencie swego życia.
— Cóż o tem sądzisz, Madziu?... — spytała zakłopotana doktorowa. — Pan Krukowski prosi o twoją rękę... — dodała.
Po fazie kompletnego zgnębienia, w Madzi ocknęła się energja. Twarz przybrała wyraz surowy, oczy błysnęły, i odpowiedziała tonem osoby dojrzałej a obojętnej: