Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

ciętemi ustami pomagała przenieść brata na łóżko i posłała po doktora Brzozowskiego.
Pan Ludwik i przy doktorze zemdlał tak głęboko, że lekarz zaniepokoił się. Obstawił pacjenta synapizmami i flaszkami i cały tydzień nie pozwolił mu podnosić się z łóżka. Eks-paralityczka dniem i nocą czuwała przy bracie, a pomagający jej w pielęgnowaniu chorego chłopak miał spuchnięte oba policzki.
Ósmego dnia pan Ludwik ubrał się w szlafrok i przeszedł się po ogrodzie. Potem z pod haftowanej kołderki wydobył skrzypce i — cicho jak szelest motylich skrzydeł, popłynęła z pod jego palców — barkarola, ta sama, którą niegdyś grywał przy akompanjamencie panny Eufemji, ta sama, za którą na koncercie otrzymał burzę oklasków.
Tegoż dnia eks-paralityczka zaprowadziła doktora do najodleglejszego pokoju i zapytała: co właściwie jest bratu?
Brzozowski podniósł brwi i począł wykładać; a ponieważ siedzieli obok siebie, więc, za każdym punktem, uderzał damę w kolano:
— Proszę pani, brat jej — po pierwsze — jest wyczerpany, musi odpocząć i odżywić się...
— On przecież ciągle to robi.
— Doskonale!... Proszę pani, brat jej — powtóre — jest mocno zdenerwowany, na co może nietyle wpływają jego kłopoty, ile zdenerwowanie samej pani. Ciągłe przebywanie z osobą tak rozstrojoną jak pani, musiało i jego rozstroić...
— Ależ, mój doktorze...
— Ależ, proszę pani — przerwał Brzozowski, znowu uderzając ją w kolano — pani zrobi, co zechce, a ja powiem, czego uczy medycyna... Brat pani, jeżeli ma przyjść do siebie, musi zmienić otoczenie i tryb życia, koniecznie... Dlatego najlepiej będzie wysłać go w podróż...
— Nigdy!... — przerwała chora dama.