Madzi, gdy biegła główną ulicą, wydawało się, że mogiłki są jakby wyższe, że szare i czarne krzyże spoglądają na nią i że wśród wielkiej ciszy, między drzewami, snują się cienie i słychać szepty.
Mijając kamień grobowy swej babki, Madzia uklękła i odmówiła pacierz. W rzeczy samej, na cmentarzu było słychać szelest, a potem odgłos, jakby kto przelazł mur i skoczył na drugą stronę.
„Boże, poco ja tu przyszłam?...“ — pomyślała wylękniona Madzia. W tej chwili usłyszała szybkie kroki i głos panny Eufemji...
— To ty, Madziu?...
Madzia powstała z klęczek; panna Eufemja rzuciła się jej na szyję i zaczęła całować ją z płaczem.
— Czy przebaczysz mi kiedy?...
Zamiast odpowiedzi, Madzia uściskała ją. Potem obie, wziąwszy się pod ręce, pobiegły między najgęstsze drzewa i usiadły na ławeczce, naprzeciw niskiego krzyżyka, który pochylił się na bok, jakby chciał słyszeć ich szepty.
— Odrzuciłaś Krukowskiego?... — mówiła panna Eufemja, tuląc się do ramienia Madzi. — Ach, jakaś ty szlachetna... jakaś ty odważna!... Nie wiesz nawet, ile cię błogosławię, bo dopiero ty otworzyłaś mi oczy na prawdę... Dla mojej matki majątek jest wszystkiem i gdyby pół roku temu, ach, gdyby nawet po koncercie oświadczył mi się Krukowski, przyjęłabym go i zdeptałabym najszlachetniejsze serce...
Zadyszana odpoczęła.
— Widzisz, Madziu, my, kobiety na partykularzu, jesteśmy bardzo nikczemne: sprzedajemy się, pozwalamy się sprzedawać, wyrzekamy się własnej woli, a nawet uczuć dla majątku... A tymczasem jakiż majątek zastąpi prawdziwą miłość?...
Spojrzyj na te groby, Madziu, w których wszystko się kończy, dokąd nie można zabrać majątku, i powiedz: czy dla po-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.