Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nigdy nie sądziłabym, Eufemjo, że możesz zapomnieć o swojem stanowisku...
— No, nie jest tak znowu świetne stanowisko starej panny, którą zostałabym za rok, lub dwa... Dotychczas ślepo słuchałam mamy i co z tego?... Skończyłam dwadzieścia pięć lat...
— O i dobrze!... — mruknął podsędek.
— A przyzna mama, że lepiej umrzeć, aniżeli zostać starą panną... Czyliż ich tu nie znamy dosyć, w rozmaitym wieku?... Im która starsza, tem bardziej nieszczęśliwa i wyśmiewana... Dziękuję za takie stanowisko, wolę być panią poczthalterową... — mówiła panna, bawiąc się albumem.
— Pi!... jak ta dziewczyna gada... jak ona gada!... — wtrącił podsędek.
— A ja sądzę — rzekła powoli podsędkowa — że lepiej być panią Krukowską z bełogosławieństwem rodziców, aniżeli wydziedziczoną i wyklętą panią Cenaderowską...
Pannie Eufemji wysunął się z rąk album i z łoskotem upadł na ziemię.
— Cóżto znaczy?... — spytała drżącym głosem.
— To, że pan Kerukowski i jego siostra w tych dniach oświadczą się o twoją rękę, jeżeli będą pewni, że nie odmówisz...
Panna Eufemja wybuchnęła płaczem.
— Boże, cóż się to dzieje!... Ależ Cynadrowski...
— Przelotna sełabostka — odparła matka.
— Ja mu przysię... ja mu przyrzekłam...
— Zapewne w chwili szlachetnego uniesienia, oszołomiona jego bełaganiami i rozpaczą...
— Zamieniliśmy pierścionki... zresztą — on ma moje listy...
— Aj, do djabła!... — mruknął podsędek.
— Moja Eufemjo — mówiła podsędkowa. — Pan Kerukowski jest szlachetnie urodzony, pięknie wychowany, a mimo to — nieszczęśliwy i osamotniony. Takiemu człowiekowi po-