Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj, ty... ty... figlarko!... Mogłabyś nie kusić mnie, starego...
No, bywaj zdrowa — dodał po chwili i pocałował Madzię w czoło.
Z domu doktora, major podreptał ku poczcie, nakładając swoją potworną fajkę, i — wszedł do ekspedycji, gdzie, pochylony nad biurkiem, młody blondyn z grzywką sumował cyfry.
— Cynadrowski — rzekł major — masz czas?...
Młody blondyn położył palec na jednej z cyfr i spojrzawszy groźnie na majora, odparł:
— Zaraz będę miał... Ale za kratkę wchodzić nie wolno...
— Tam także wchodzić nie wolno, a jednak chciałeś... — odparł major. I nietylko usiadł na urzędowej kanapce, obok biurka, ale jeszcze urzędowemi zapałkami zapalił straszliwą fajkę.
— Pan jest bezceremonjalny!... — rzekł Cynadrowski.
— Nauczyłem się od ciebie i zaraz ci to opowiem, tylko skończ pisanie.
Blondyn z grzywką przygryzł wargi, zsumował kolumnę, a potem sprawdził.
— Masz jaki pokoik? — zapytał major.
Cynadrowski wstał i milcząc, zaprowadził majora do następnego pokoiku, gdzie było żelazne łóżko, parę czarnych szaf z papierami, a w kącie stos juków, wydających woń odświeżonej skóry.
Major usiadł na łóżku i przez chwilę wydmuchiwał kłęby dymu, patrząc w sufit. Przypomniał sobie, że przed pół godziną podsędek ukląkł, literalnie ukląkł przed nim, błagając, ażeby bardzo ostrożnie, bardzo delikatnie i bardzo stopniowo przygotował sekretarza do pewnej smutnej wiadomości.
„Bo widzi kochany major — mówił podsędek — Cynadrowski to chłopak porywczy i jeżeli nie weźmiemy się do niego dyplomatycznie, gotów zrobić awanturę.“