Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.
XVII.
ECHO PRZECHADZEK PO CMENTARZU.

Madzia pożegnała rozgadanego Miętlewicza i załatwiwszy w mieście sprawunki, wróciła do domu. Ku wieczorowi przyszedł major z proboszczem i, jak zazwyczaj, siedli starcy do szachów w altanie, dokąd Madzia przyniosła kawę. Doktór Brzeski palił niedrogie cygaro i przypatrywał się grającym.
Ale partja wlokła się nieporządnie, gdyż partnerzy ciągle przerywali ją rozmowami, nie mającemi związku ze szlachetną grą.
— Nie chciałbym być w skórze Eufemji — mówił major. — Przecież ona wchodzi do szpitala!...
— No, majątek... nazwisko... — wtrącił proboszcz.
— Co po nazwisku, kiedy mąż niedołęga? Dopiero będzie miała niespodziankę...
— A tak, z panią siostrą... Rzeczywiście, ekstraordynaryjna kobieta.
— Gorszy czeka ją szpas ze strony brata.
— Nie gadałbyś, major!... Taka brzydka gęba, że ile razy wypuści fajkę, musi powiedzieć wszeteczeństwo.
— Gadałeś i jegomość w młodszym wieku.
— Nigdy! — oburzył się proboszcz, uderzając pięścią w stół. — Nigdy, ani kiedy byłem wikarym, ani kiedym został proboszczem.
— Bo wikary nie wiedział, a proboszcz nie może — odparł major.