Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

Ksiądz umilkł i począł rozpatrywać się w szachownicy.
— Teraz, mości dobrodzieju, posuniemy tak... — rzekł proboszcz. Następnie wziął dwoma palcami laufra i podniósł.
W tej chwili na ulicy rozległ się krzyk, jakby kto wołał: gore!... Potem gwałtownie otworzyła się furtka i wbiegł do ogrodu człowiek niski a pękaty, wołając:
— Doktora!...
— Pocztmajster... — rzekł major.
Istotnie, był to pocztmajster. Kiedy wpadł do altany, jego apoplektyczna twarz była pokryta siecią fioletowych żyłek. Chciał coś mówić, ale zakrztusił się i bezładnie machnął rękoma.
— Zwarjowałeś pan?... — krzyknął na niego major.
— Udławił się... — dorzucił proboszcz.
— Zastrze... zastrzelił!... — jęknął pocztmajster.
— Kto?... kogo?...
— Siebie...
— Oho!... to już pewnie ten osioł Cynadrowski... — rzekł major i z fajką w zębach, bez czapki, wybiegł z altany, a za nim proboszcz.
Doktór Brzeski wpadł do swego gabinetu po środki opatrunkowe i z pocztmajstrem poszedł za przyjaciółmi.
Przed pocztą stała, ciągle powiększająca się gromadka mieszczanek i Żydów.
Major rozepchnął tłum, minął biuro ekspedycyjne i wszedł do pokoiku Cynadrowskiego, gdzie zapach skóry mieszał się z wonią prochu.
Cynadrowski siedział na łóżku, oparty plecami o ścianę. Pełna jego twarz wydawała się obwisłą i miała odcień żółtego wosku. Jeden pocztyljon stał osłupiały w kącie, między jukami — drugi, rzewnie płacząc, ściągał Cynadrowskiemu z lewej ręki surdut i kamizelkę, rozerwawszy mu koszulę na piersiach.
Major potknął się o olbrzymi pistolet pocztowy, leżący na