Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

ki, — Czy w tem wszystkiem nie ukrywa się jakieś fe, jakaś Fem...? — dodał, kontent ze swego dowcipu.
— Dajże pan spokój! — przerwał mu cierpko Brzozowski. — Obłęd może nie mieć wyraźnego powodu, a zaś pan Krukowski — mówił doktór ciszej — dał słowo, że każdego wyzwie na pojedynek, kto przy tej awanturze wymieni nazwisko panny Eufemji...
Na obliczu aptekarza odmalowało się przykre zdziwienie.
— Tak?... — rzekł. — Ależ to nie ja mówię, tylko moja żona... Powiedz, żonusiu — dodał, zwracając się do opartej o kontuar połowicy — czy nie ty mówiłaś, że Cynadrowski zastrzelił się przez pannę... pst!...
— Ale Krukowski pana wyzwie na pojedynek, nie żonę — odparł doktór.
Pani aptekarzowa podbiegła do drzwi, wołając:
— Jakto?... pan Krukowski mężyka wyzwie na pojedynek za to, o czem wszyscy mówią? A co będzie, jak mężyk nie przyjmie pojedynku?...
— Dość... dość!... — przerwał aptekarz, zamykając drzwi.— Człowiek, który wyzywa na pojedynek, jest na wszystko zdecydowany... Strzeliłby do mnie... potłukłby mi lustra... szafy... Niech Bóg broni!...
— A cóżto, niema rządu?... A cóżto, niema policji na rozbójników?... — protestowała pani. — Weźmiemy strażnika... najmiemy ludzi do pilnowania apteki... Więc ja za to płacę podatki, ażeby nie było mi wolno ust otworzyć?... Przecie to niesłychane!...
Z trudem udało się doktorowi i aptekarzowi uspokoić wzburzoną damę i wytłomaczyć jej, że wobec tego rodzaju pogróżek najwłaściwszą odpowiedzią jest pogardliwe milczenie.
— Słowo daję — mówił aptekarz — że od tej pory w naszym domu nikt nie wymówi nazwiska ani Krukowskiego, ani podsędkówny, ani nikogo z ich rodziny. Chcą awantury, będą mieli awanturę!...