Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, no... mężyku... Już tylko nie gorączkuj się — uspakajała go pani. — Owszem, ja nawet myślę, że pan Krukowski szlachetnie postąpił, bo już za dużo w mieście tych plotek. Co za niegodziwość psuć reputację uczciwej panience...
— Wiesz?... masz rację!... — odparł po namyśle aptekarz.
Zbytecznem byłoby dodawać, że w ciągu tej sceny między Brzozowskim i małżonkami pan Fajkowski, prowizor, nie posiadał się z radości. Niby coś robił za kontuarem, ale uśmiechał się złośliwie i mruczał:
— A to dobrze starej!... A to jej położyli plaster na buzi!... Żeby się choć nie rozchorowała, biedaczka...
W tej chwili do apteki wbiegła pani rejentowa.
— Cicho!... cicho!... — rzekła, wznosząc palec do góry. — Opowiem wam cudowne rzeczy...
Aptekarz schwycił ją pod rękę i zaprowadził do mieszkania; aptekarzowa i doktór poszli za nimi.
— Wiecie, co się stało? — zaczęła pani rejentowa. — Dziś, z rana, o dziewiątej, prawie w tym samym czasie, kiedy... (tu westchnęła) egzenterowali tego biedaka...
— Cynadrowskiego — wtrącił aptekarz, który lubił być domyślnym.
— O kimże innym mówiłabym? — przerwała obrażona rejentowa. — Dziś tedy rano, o dziewiątej, panna Magdalena Brzeska wyznaczyła Femci schadzkę w kościele.
— No?... — spytał Brzozowski, robiąc minę, która nie oznaczała zbyt wielkiego szacunku.
— Jakto no?... — oburzyła się rejentowa. — Zaś wczoraj mówił jeden z pocztyljonów, że niedawno, kilka dni temu, Cynadrowski rzucił przez parkan jakiś list do panny Brzeskiej...
— No?... — powtórzył doktór.
Pani rejentowa zarumieniła się i wybuchła gniewem.
— A, wie doktór co, że jeżeli jest pan tak domyślny przy chorych...