Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

— Poco mamy wyzywać miejskich plotkarzy?... — mówiła. — Szepnie kto, nie ukłoni się, a choćby spojrzy i... co wyniknie?...
— Właśnie o to chodzi — odpowiedział pan Krukowski, z pięknym ukłonem i niezwykłą stanowczością.
Ponieważ i pani podsędkowa zachęcała córkę do usłuchania rady narzeczonego, więc w kilka minut pan Ludwik i panna Eufemja znaleźli się na mieście.
Przeszli rynek i ulicę Warszawską, wszędzie spotykając dużo znajomych i nieznajomych osób. Ale mimo najpilniejszej uwagi ze strony pana Ludwika, nie usłyszeli przykrego słowa, nie zobaczyli ani jednego niewłaściwego spojrzenia. Znajomi witali ich uprzejmie, a niektórzy winszowali przyszłego związku.
Pan Krukowski pragnął jeszcze iść w stronę poczty, ale panna Eufemja tak zbladła, tyle miała przerażenia w oczach, że pełen rycerskości narzeczony, nie chcąc jej drażnić, zawrócił do domu.
— Widzi pani — mówił uradowany — jak to dobrze wyjść naprzeciw plotkarzy. Nikt nie wspomniał o tym nieszczęśliwym...
— A jednak jestem pewna, że od wczoraj wszyscy o nim mówią — odpowiedziała panna Eufemja.
Pan Krukowski sposępniał. Jego elegancja, jego delikatność, jego dobre wychowanie dosięgły szczytu wobec panny podsędkówny; tylko — opuścił go dobry humor. A co gorsza, że ten dobry humor coraz rzadziej pojawiał się między narzeczonymi, chociaż spędzali razem całe dnie. Nawet eks-paralityczka zwróciła na to uwagę i raz rzekła do brata:
— Mój Ludwiku, coś ty taki zamyślony?... Nic, tylko myślisz, ciągle myślisz... To nawet niezdrowo!
W najbliższą niedzielę, podobno z podszeptu pani podsędkowej, proboszcz zapomniał ogłosić zapowiedzi pana Ludwika z panną Eufemją. Nie dlatego, broń Boże, ażeby chciano