Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

opóźniać się z weselem, lecz... ot tak sobie!... Niewiadomo skąd pani podsędkowej przyszła taka myśl, która trochę rozgniewała siostrę pana Krukowskiego, ale jego samego zelektryzowała w sposób przyjemny.
„Będą plotki...“ rzekł do siebie; ciągle bowiem pragnął stoczyć walkę o honor i spokój panny Eufemji i przekonać cały świat i każdą z jego pięciu części, że panna Eufemja nie jest winna śmierci Cynadrowskiego.
Ale plotki i tym razem nie przychodziły.
Jakoś we dwa tygodnie po fatalnym wypadku, pan Krukowski, spacerując po pokoju siostry, rzekł:
— Co to jest, że niema plotek ani na mnie, ani na Eufemję?... Przecież w Iksinowie zawsze z najbłahszego powodu bywały plotki, a teraz nic!...
— Boją się twoich pogróżek — odpowiedziała siostra — i dlatego nie gadają głośno. Wspominała mi jednak rejentowa, że major chodził do Cynadrowskiego na kilka dni przed nieszczęściem... Mówiła też, że jeżeli kto zna prawdziwą przyczynę śmierci, to chyba ten pan... jakże on?... Miętlewicz!...
Nareszcie — pan Ludwik usłyszał jakieś nazwiska... Nareszcie znalazł jakichś ludzi, z którymi mógł, jeżeli nie zrobić awantury w obronie czci i spokoju panny Eufemji, to przynajmniej — pogadać o wypadku. Niechże mu kto postawi zarzuty, niech się z nim sprzecza, byle raz przerwało się milczenie!...
Zadowolony pan Krukowski ubrał się w swoje prześliczne, popielate spodnie, w niemniej popielate rękawiczki, w czarny tużurek i poszedł z wizytą do lekceważonego dotychczas pana Miętlewicza. A zobowiązawszy go do absolutnej dyskrecji, zapytał: czy prawda, że nieboszczyk Cynadrowski zwierzył się przed nim, iż umiera z miłości dla panny Eufemji?...
— Ależ, uchowaj Boże! — zawołał Miętlewicz. — Prawda, że raz, kiedyś tam, bardzo dawno, spotkawszy się ze mną w nocy, napomknął o samobójstwie, ale o pannie Eufemji nie