Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

wspomniał. Uwielbiał ją, nie można przeczyć; ale wiadomość o zaręczynach z panem przyjął spokojnie...
I w dalszym ciągu Miętlewicz, obawiając się, ażeby pan Ludwik znowu nie zwrócił swoich afektów do Madzi, tak zaczął wychwalać wdzięki, postawę, ułożenie i grę na fortepianie panny Eufemji, że jej narzeczonemu aż słabo się zrobiło od pochwał.
Smutno pan Krukowski pożegnał Miętlewicza i — poszedł do majora. Liczył na to, że opryskliwy starzec, który nie lubił panny Eufemji, da mu jakąś przyczynę do sporów.
Zastał majora w domu, poprosił go o chwilę poufnej rozmowy, napomknął o dyskrecji...
— Mój kochany — przerwał mu major — jeżeli nie jesteś pewien, że zachowam jakąś, zapewne głupią tajemnicę, to poco chcesz mi ją powierzać?... Zresztą ostrzegam cię, że ja tylko to utrzymuję w sekrecie, co sam uważam za godne sekretu.
Po mnóstwie najwykwintniejszych przeprosin, pan Ludwik odezwał się:
— Prawda, panie majorze, jaki okropny wypadek z tą śmiercią nieszczęśliwego Cynadrowskiego?
— A no, cóż?... Nie żyje i basta.
— Ale taka gwałtowna śmierć...
— Czasem trafia się kilka tysięcy śmierci gwałtownych w ciągu paru godzin — cóż z tego?... Dziury w niebie niema.
— Czy... czy nie sądzi pan major, że... nieszczęśliwa miłość dla panny Eufemji mogła popchnąć Cynadrowskiego do samobójstwa?...
— Dajże spokój!... Gdyby każde niepowodzenie u kobiet miało kończyć się śmiercią wielbiciela, to ty, mój kochany, dla samego siebie musiałbyś założyć oddzielny cmentarz... Dostawałeś przecie arbuzy za arbuzami, a jednak żyjesz; dlaczegóż więc tamten młody człowiek miałby być głupszym od ciebie?