Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

Argumentacja staruszka była tak silna, że spotniały pan Krukowski szybko zakończył rozprawę i z ulgą w sercu pożegnał majora.
„A cóżto za gbur!“ — myślał pan Ludwik, podwajając kroku. Lękał się, ażeby major nie zawrócił go z drogi i nie ufetował nowym szeregiem wyjaśnień.
I otóż stała się rzecz trudna do wiary, a jednak prawdziwa: Cynadrowski zabity, pokrajany i pogrzebany — nieboszczyk, o którym jedni zapomnieli, a inni starali się zapomnieć, nieboszczyk ten — żył!... Żył jakiemś życiem niewidzialnem, nieujętem i niepojętem i — zatruwał spokój dwom najszanowniejszym domom w Iksinowie.
To dziwne życie zmarłego nie występowało w jednolitej formie. Istniał on, jak rozbite zwierciadło, którego cząstki kryją się w rozmaitych kątach, lecz od czasu do czasu przypominają się nagłem błyśnięciem.
Wszystkie te pojedyńcze błyśnięcia powoli sumowały się w umyśle pana Krukowskiego, utworzyły jeden obraz silny i zmusiły do uwierzenia, że bądź co bądź nieboszczyk — jest i to jest pomiędzy nim, panem Ludwikiem, a jego narzeczoną, panną Eufemją.
Pewnego dnia, naprzykład, eks-paralityczka bez żadnych nerwowych wybuchów (musiała być naprawdę przestraszona), rzekła do pana Krukowskiego:
— Mój kochany, nie chciałabym cię niepokoić... ale każdej nocy chodzi coś po naszym ogrodzie...
— Może stróż?
— Ale, gdzież tam. Pytałam się...
— Więc złodziej?
— Złodziej ukradłby coś jednej nocy, ale nie wałęsałby się każdej — odparła chora dama.
Pan Krukowski cicho westchnął i spuścił oczy.
— Widzisz, mój drogi — mówiła tajemniczo siostra — ty nie wierzysz w upiory... A jednak ludzie prości, którzy często