Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

się, pan Ludwik, ciągle gotów do walki o cześć i spokój narzeczonej.
— Ach, nie!... — odparła wyniośle podsędkowa. — Któżby mnie śemiał obrazić?... Ale tu jest takie liche towarzystwo... Rejentowa nie może żyć bez pelotek i nawet wówczas, gdy milczy, jeszcze robi pelotki... A ta aptekarzowa, cóżto za obłudnica!... Kiedy całuje mnie, mam uczucie, jakbym doteknęła węża...
Pan Krukowski przyznał w duchu, że nie poradzi ani na obłudy aptekarzowej, ani na milczące plotki rejentowej.
— Powinnibyście, moi państwo — mówiła znowu pani podsędkowa — a nawet musicie, poberawszy się, wyjechać gdzieś na miodowy miesiąc... do Paryża, do Neapolu, czy do Ojcowa... Wam koniecznie potrzeba świeżego powietrza... Wam potrzeba wyjrzeć na szerszy śewiat... Femcia tak mizernieje... no — powodem tego jest gorące uczucie... Ale zawsze wypada gdzieś wyjechać, choćby na kerótko, na miesiąc, dwa...
Panu Ludwikowi, gdy słuchał tych rad, zrobiło się zimno. Naprzód wiedział, że siostra nie pozwoli mu wyjechać, a potem — zrozumiał, że pani podsędkowa, mówiąc o miodowym miesiącu, delikatnie przypomina mu o ślubie, który odwlókł się.
Istotnie, w tę niedzielę mogła już wyjść trzecia zapowiedź... Przecie już upływała trzecia niedziela od śmierci Cynadrowskiego...
„Znowu ten Cynadrowski!...“ — pomyślał pan Ludwik i wykwintnie pożegnawszy piękną narzeczoną, tudzież jej szanownych rodziców, udał się — do proboszcza.
Chciał go prosić o ogłoszenie zapowiedzi w nadchodzącą niedzielę.
Ale staruszek okrutnie zaczął trząść ręką około ucha.
— Co wam tak pilno?... — rzekł. — Czekaliście parę tygodni, możecie jeszcze poczekać z tydzień, ze dwa... Zresztą, jeżeli koniecznie chcesz...