serce przemówiło... Zresztą — sam się ukarał... Trzeba odłożyć wesele, niech biedaczka uspokoi się zupełnie...“
Pan Ludwik tak czuł swoją wyższość nad Cynadrowskim, że nawet nie był o niego zazdrosny. Tem bardziej, iż zgodnie z wymaganiami przyzwoitości — panna przeniosła Krukowskiego nad Cynadrowskiego, a Cynadrowski dobrowolnie ustąpił Krukowskiemu, rozumiejąc, że kto miał zaszczyt uwielbiać przyszłą panią Krukowską, żyć nie powinien.
„Bardzo... bardzo rozsądny chłopiec... Miał nawet to, co nazywa się delikatnością uczuć...“ — myślał pan Ludwik.
Ale pomimo optymistycznych poglądów na stosunek swój do panny Eufemji, a panny Eufemji do pana Cynadrowskiego, czuł jakiś brak i chciał się o czemś dowiedzieć. Ale o czem?... sam nie rozumiał.
Więc zapomniawszy o niechęci, poszedł jeszcze raz do majora; kombinując bowiem rozmaite półsłówka, które go dolatywały, domyślał się, że major więcej musi wiedzieć, niż inni.
Starzec wychodził na szachy, więc rozmówili się w ganku.
— Panie majorze — zaczął odrazu pan Ludwik. — Nie chcę wypytywać o to, czego mi pan sam nie powiedział, ale... Niech mi pan szczerze objaśni, jakie wrażenie sprawił na panu Cynadrowski?
— Ja prawie go nie znałem.
— Lecz... o ile go pan znał...
Major wydął usta.
— To był honorowy chłopak. Głupi, ale bardzo uczciwy... bardzo. Może nawet za bardzo...
Pożegnali się — pan Krukowski odetchnął zadowolony. Opinja majora o zmarłym pochlebiła jemu samemu.
„Mała figura — myślał — jakiś tam urzędniczek i do tego Cynadrowski... Kto znowu tak się nazywa!... Ale przynajmniej nie żadna mętna osobistość... Panna Eufemja, nawet gniewając się na mnie, miała dobry smak.“
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.