Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

Zadowolony, ale i trochę zmieszany doktór wezwał żonę i córkę do gabinetu i wypowiedział mowę następującej treści:
— Mateczko! Wiem, że Madzia ze swych pieniędzy spłaciła nasz dług... No, nie udawajcie zdziwionych: mówię o trzystu rublach... A ponieważ te same pieniądze siostra pana Ludwika ofiarowała mi za wizyty, więc... masz, Madziu, napowrót twoje trzysta rubli...
Niepodobna ściśle oznaczyć, jak wiele upłynęło czasu: kwadrans, czy pół godziny, zanim Madzia wzięła z rąk ojca tyle razy wymienioną kwotę i — oddała ją do przechowania matce. Narazie w żaden sposób nie mogło pomieścić się w jej głowie, że — ona jest naprawdę właścicielką tak wielkiej sumy, a już wprost doznawała zawrotu, myśląc, co zrobi z takiem mnóstwem pieniędzy... Trzysta rubli!... coto za kapitał dla osoby, która nieraz przez cały tydzień nie wydała na siebie złotówki.
W ciągu kilku dni przyszło upamiętanie i rozwaga, dzięki czemu Madzia postanowiła — uklęknąć przed matką i błagać ją, ażeby wzięła z owych trzystu rubli tyle, ile potrzeba na edukację Zosi. Z pozostałej sumy, ażeby — w największym sekrecie przed ojcem wytrąciła sobie za śniadania, kolacje i obiady.
„Niech mameczka liczy się ze mną jak z obcą... Niech mama tyle mi porachuje, ile musiałaby wziąć od obcej panienki za jej stół... Tylko niech mama nie obraża się na mnie, bo...“ — tak sobie myślała Madzia, oczekując chwili, w której matka będzie miała najwięcej czasu i najlepszy humor.
Lecz właśnie tego wieczora, kiedy widząc matkę w ogrodzie, chciała wyjść i powiedzieć:
„Proszę mamy, ja mam wielką... wielką prośbę!... Ale to bardzo wielką...“
Prawie w tej chwili wszedł listonosz i wręczył Madzi urzędowy papier.