Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdumiona, odpieczętowała go i znalazła — pozwolenie na otwarcie prywatnej szkoły żeńskiej dwuklasowej, tudzież klasy wstępnej!...
Radość uderzyła jej do głowy. Tańczyła po pokoju, całowała urzędowy papier, potem wbiegła do kuchni, ażeby uściskać matkę. Lecz ponieważ matka rozmawiała z chłopem, który dzierżawił jej pole, więc Madzia wybiegła do ogrodu i — zaczęła ściskać i pieścić swój ulubiony kasztan. Zdawało się jej, że już ma zapewnione szczęście, którego nic zachwiać nie może. Ma pozwolenie na szkołę i ma pieniądze, więc jakaż jeszcze może istnieć przeszkoda?... Chyba, żeby ona umarła, lub ażeby Iksinów zapadł się pod ziemię.
Ale ona nie umrze, bo przecież ją Bóg przysłał do Iksinowa, ażeby tu założyła szkołę. Czyliż Matka Boska sama nie dała jej znaku wówczas, w kościele, że rozumie jej troskę i wysłucha modlitwy? Czy owi chłopcy, którzy tak dokazywali podczas procesji, nie stanowią wskazówki z nieba zesłanej, że ona powinna zająć się wychowaniem iksinowskich dzieci?
„Przecież tu jest kilkaset dzieci — myślała — a zatem, choćby pięćdziesięcioro z nich może chodzić do szkoły. A niech tylko od trzydziestu wezmę po rublu na miesiąc, to już mam utrzymanie i jeszcze mogę pomóc rodzinie, gdyż będę stołowała się u mamy...“
Nareszcie udało jej się złapać oboje rodziców w pokoju ojca.
— Mamo!... tatku!... — zawołała. — Mam pozwolenie na pensję...
I skacząc, w obu rękach podniosła nad głową cenny papier.
Ale matka obojętnie ruszyła ramionami, a ojciec zaledwie spojrzawszy na arkusz, uśmiechnął się i odparł:
— No, w takim razie, moja pani przełożono, zajmij się przedewszystkiem edukacją... naszej Madzi i naucz ją powagi...
Madzię jakby zimny wiatr owionął.