Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo co ja teraz pocznę, tatku?... — wyszeptała Madzia.
— O, moje biedactwo! — odparł ojciec, tuląc ją w objęciach. — Co ona pocznie!... A cóżto: nie masz ojca, matki?...
— Ależ, tatku — wybuchnęła Madzia. — Czy ja mogę żyć bez celu i pracy?... jeść wasz chleb, którego każdy kawałek dławi mnie, jakgdyby był kradziony?... Przecież ja wiem, że wam samym ciężko, i jeżeli nie mogę dziś pomagać, to przynajmniej nie chcę was zubożać...
Uklękła przed rodzicami i wyciągając ręce, zawołała z płaczem:
— Przysięgam, że od wakacyj nie będę jadać u was darmo... Nie mogę, no — nie mogę!... Tatuchnu, ty mnie zrozumiej... — mówiła, zwracając się do ojca. — Ty mi poradź... bo ja wam tu umrę... bo ja nie mogę karmić się waszą pracą i niedostatkiem...
Matka zerwała się z krzesła, ojciec schwycił Madzię w objęcia i okrywając pocałunkami, posadził ją na kanapie.
— Ach, ta egzaltacja... ta egzaltacja!... — mówił. — Co ty wyrabiasz, dziewczyno?... Jak mogłaś ojcu rzucić taki frazes niedorzeczny?... Ona jadać u nas nie będzie darmo... słyszał kto?... Ona umrze... A ty głupiutka... a ty niepoczciwa!... Każę ci skrócić sukienkę i zaprowadzić do naszej bakalarni... Ty sama jeszcze powinnaś być na pensji, a nie zakładać pensję, dzieciaku!...
— Nie mogę próżnować... nie mogę was objadać... No — nie mogę!... — powtórzyła Madzia, płacząc.
Ojciec wciąż tulił ją w objęciach, a gdy zaczęła się uspakajać, mrugnął na matkę. Doktorowa, z wypiekami na twarzy, opuściła gabinet.
— Madziu, pogadajmy rozsądnie — rzekł doktór, gdy wyszła matka. — Jesteś najlepszem dzieckiem, szlachetną kobietą, ale...
Tu uderzył się rękoma w kolana i dodał:
— Powiedz mi: czego ty chcesz właściwie?...