Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

lekarz dla ciebie, a jako eks-guwerner dla twoich uczenic. Byłoby niesumiennością podejmować się fuszerki w nauczaniu...
— A jeżeli znajdę pomocnice?
— Skąd?
— Mogę sprowadzić z Warsza... Nie!... — zawołała nagłe — ja jestem warjatka... Chcę sprowadzić nauczycielki z Warszawy, a nie miałabym im co dać jeść...
— Nie desperujże — przerwał ojciec — wszak znowu mówisz przytomnie... Więc radzę ci tak: weź kilka najlepiej płacących uczenic na godziny, przekonaj się, jak ci z niemi pójdzie i — staraj się o nauczycielki...
— Ależ to nie będzie pensja, tatku!... To będą prywatne lekcje, które przecież mogłabym mieć i teraz... O, ja nieszczęśliwa!... tyle czasu zmarnowałam, zamiast dawać prywatne lekcje... O, ja niegodziwa!...
Z trudem udało się doktorowi ukoić nowy wybuch rozpaczy i wytłomaczyć córce, że — w każdem przedsięwzięciu, obok inicjatywy, energji, pieniędzy i stosunków, niemałą rolę odgrywa cierpliwość.
Przez kilka następnych dni Madzia znowu miała wizyty. Ze wsi zgłaszali się do niej państwo Zetowscy i Żetowicze, a z miasta — fryzjer, fotograf i właściciel wiatraka z pod rogatek.
Madzia umawiała się z nimi bardzo uprzejmie i bardzo rozsądnie, ale — bez zapału. Czego się tu zresztą zapalać, gdy zrozumiała, że do prowadzenia pensji nie ma nauczycielek, a prywatne lekcje przyniosą jej ledwie kilkanaście rubli na miesiąc, przy których jeszcze możnaby postawić znak zapylania. Każda bowiem rozmowa z interesantami coraz dokładniej odsłaniała Madzi prawdę, iż — ludzie garną się do jej pensji, sądząc, że będzie ona tańszym sposobem kształcenia dzieci, aniżeli edukacja domowa, albo pensja w mieście gubernjalnem.
„Pięknie będę im kształcić dzieci — sama jedna!... — my-