Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

w tym roku szłyśmy naprzeciw siebie szosą: ja na spacer, pani ze spaceru... Tylko pani skręciła w pole... Niechże pani będzie łaskawa... siądzie...
I już pozbywszy się pierwszego wrażenia, Madzia uściskała pannę Cecylję i posadziła ją na fotelu, sama siadając obok na niskiej kanapce dziecinnej.
Panna Cecylja długo przypatrywała się Madzi i ująwszy za ręce, rzekła:
— Pani musi być bardzo dobra...
— Ależ tak... ja naprawdę jestem dobra dziewczyna!... — odpowiedziała Madzia ze śmiechem i uczuwszy nagłą sympatję do panny Cecylji, serdecznie ją ucałowała.
Nowa przyjaźń była zawarta.
— Dlaczego pani nigdzie się nie pokazuje? — zapytała Madzia. — Pani taka piękna i... z pewnością najlepsza osoba w Iksinowie...
Panna Cecylja zarumieniła się.
— Gdyby wszyscy byli tacy jak pani!... — odparła. — Zdziczałam — dodała prędko — żyję tylko z dziećmi moich braterstwa, albo z temi, które do nich przychodzą...
Madzia zerwała się z kanapki i klasnęła w ręce.
— Pani! — zawołała. — Niech pani ze mną do współki założy pensję... My tak jesteśmy dobrane... tak będziemy się kochały...
— Do współki?... — odparła panna Cecylja z łagodnym uśmiechem. — Ja przyszłam prosić panią o miejsce nauczycielki...
— Ależ wspólniczką moją pani będzie... Ja u pani będę nauczycielką — mówiła rozgorączkowana Madzia. — Ach, jak się to dobrze stało... co za szczęśliwy wypadek!...
Panna Cecylja znowu zmieszała się i chwytając Madzię za rękę, rzekła prędko:
— Upewniam panią, że to są plotki... Bratowa wcale nie wymówiła mi mieszkania... ona taka delikatna...