Madzia słuchała ze zdziwieniem; panna Cecylja mówiła dalej:
— Bratowa tylko powiedziała, co jest bardzo rozsądne z jej strony, że dwie starsze dziewczynki odda na pensję do pani. A że i inne rodziny, których dzieci uczyły się razem z naszemi, także wolą je oddać na pensję (zupełnie słusznie!), więc sama powiedziałam sobie (nie bratowa, broń Boże!): rola moja w domu brata skończyła się... Nie mogę dłużej być dla niego ciężarem, pójdę do panny Brzeskiej i poproszę o najskromniejsze warunki... I otóż jestem u pani, zdobyłam się na odwagę... — zakończyła z uśmiechem.
— Jakże się cieszę, że pani przyszła taka myśl — odpowiedziała Madzia. — Zobaczy pani, że teraz uda się nam pensja...
— Ma pani słuszność. Bo kiedy ja, przed dziesięcioma laty, chciałam tu otworzyć pensję...
— Pani?... — przerwała Madzia. — I dlaczegóż pani nie otworzyła?...
Panna Cecylja smutnie poruszyła głową.
— Wiele przyczyn — rzekła — złożyło się na to. Nie było uczenic... nie miałam nauczycielek...
Madzia drgnęła.
— ...nie miałam funduszów...
Madzi ognie wystąpiły na twarz.
— Zresztą — mówiła panna Cecylja — zabrakło mi odwagi... Bratowa jeszcze dzisiaj śmieje się ze mnie (bardzo sprawiedliwie!) i mówi: „Jak mogłaś Cecyljo, z twojem usposobieniem, nawet marzyć o podobnym projekcie?“ I bratowa ma słuszność: pracować potrafię; ale coś stworzyć, czemś kierować, do czegoś gromadzić środki... Oszalałabym przy pierwszem niepowodzeniu, o które przecie łatwo, gdy bierze się na swoją odpowiedzialność kilkadziesiąt osób...
Madzia, słuchając wynurzeń panny Cecylji, uczuła, że kręci się jej w głowie, a serce bić przestaje. Szczęściem,
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.