Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 02.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

chę więcej... Z takim groszem i doświadczeniem, jeżeli zechce, niech założy pensję, ale już porządną...
— Widzi mama, że pan major każe mi jechać do Warszawy — odezwała się Madzia.
— Uściskajże majora!... podziękuj!... — wtrącił proboszcz, popychając Madzię.
— Basta!... — rzekł major. — Kiedy ją ściskam, robię to bez pozwolenia jegomości. A dziękować niema za co, bo przecie nie zabiorę pieniędzy do grobu.
— Ja nie wiem, czy mi wypada przyjmować taką ofiarę... — odezwała się zakłopotana Madzia.
Starzec, z fajką w zębach, zerwał się z ławki, błysnął krwią nabiegłemi oczyma, a ująwszy się pod boki, zaczął wyginać się jak baletnica i przedrzeźniać Madzię piskliwym głosem:
— Tiu — tiu — tiu — tiu!... Ofiary przyjąć nie może!... I ty smarkata robisz uwagi?... Jeżeli chcesz dług spłacić, to, gdy usłyszysz, że mnie już umyły baby, zmów, na wszelki wypadek, pacierz za moją duszę... — dodał łagodnym tonem. — Może naprawdę jest jaka dusza?... — szepnął.
— Tak?... — zawołał proboszcz, z gniewem odsuwając szachownicę. — Nie gram z takimi, którzy mówią, że niema duszy...
— Powiedziałem: może jest!... — wrzasnął major, uderzając pięścią w stół.
— No, tak to co innego... — odparł uspokojony proboszcz. — Zaczynaj pan... Nie, dziś ja zaczynam.
Kiedy zaczęła się gra, panna Cecylja dała znak Madzi i — obie cichaczem wymknęły się w głąb ogrodu.
— Boże!... — szepnęła panna Cecylja, oglądając się na wszystkie strony i chwytając rękoma za głowę. — Boże!... co się ze mną dzieje... Ależ ja nigdy nie widziałam podobnego człowieka...
— Mówi pani o majorze?... — spytała Madzia.
— Naturalnie!... O kim innym mogłabym mówić w tej